To chyba były najtrudniejsze testy jakie przyszło nam robić. I ie za sprawą przynęt, a obostrzeń związanych z pandemią koronawirusa i pogodą. Początkowo zakaz przemieszczania się potem ciągły deszcz i wysoki stan wód. Nie mniej mimo tych trudności trzeba było w końcu podjąć decyzję o zakończeniu testowania i napisaniu artykułu.
Nie jest to też typowy test konkretnej przynęty, a produktów firmy Libra Lures, kilku przynęt – a właściwie przynęt, które mają mi służyć głównie do łowienia pstrągów i kleni.
Zanim jednak zacznę pisać o samych przynętach muszę nieco przybliżyć sposób łowienia nimi. Same przynęty – imitacja różnych robali – to żadna nowość, czasem łowiłem na różnego rodzaju imitacje jętek, pijawek, kiełży. Warunkiem skutecznego łowienia jest przede wszystkim jak najbardziej naturalne zaprezentowanie przynęty. W wodzie płynącej musi być on niesiona z prądem, na odpowiedniej głębokości, czasem przy dnie, czasem w toni, a kiedy indziej przy powierzchni. Dlatego zazwyczaj do zbrojenia takich przynęt używa się lekkich wolframowych główek, które mają optymalny stosunek wielkości do ciężaru. I tu pojawia się pierwsza zaleta przynęt Libra Lures, mają one sporą wyporność i dzięki temu można obciążać je bardziej niż przynęty konkurencyjne.
(Libra Lures – film pokazujący jak zachowują się one w wodzie)
Ich ciężar własny jest też dość spory, dzięki temu z jednej strony pracują naturalnie nawet przy większym obciążeniu, a z drugiej można nimi rzucać zdecydowanie dalej. Docenią to zwłaszcza osoby łowiące nieco grubszymi linkami. Trzeba jednak zaznaczyć, że ten sposób łowienia sprawdza się przy zastosowaniu bardzo cienkich plecionek – specjaliści łowią linkami o grubości 03 do 04, do tego potrzebny jest dobrze pracujący kij, który nie tylko z jednej strony dobrze będzie amortyzował ale z drugiej będzie miał odpowiednią sztywność by prawidłowo prowadzić przynętę, a przy tym pozwoli czuć często bardzo, bardzo delikatne brania. Ja używam plecionki 06 bo irytował mnie ciągłe przewiązywanie czwórki po przetarciu o kamienie. Łowiąc delikatnymi przynętami od innych producentów czułem, że ta plecionka psuje mi ich pracę tutaj nie mam tego problemu. Owszem koledzy łowiący delikatniej mają czasem więcej ryb niż ja, ale co tam w zawodach nie startuję, ważne że i tak łowię ich więcej niż wcześniej.
Pierwszą przynętą, która zawisła na mojej wędce była Fatty d’worm 75 w białym kolorze, którą uzbroiłem główką wolframową nr 3, wydawało mi się, że będzie to dobre połączenie. Niestety ja nie miałem brań, a kolega łowiący obok na tą samą przynętę złapał już 4 pstrągi. Różnica była w tym, że on łowił ciężej. Fatty d’worm ma bardzo sporą wyporność i po prostu moja przynęta płynęła prawie powierzchnią. Po zmianie główki na wolfram 5,5 zaczęło się eldorado. Z jednego miejsca wyciągnąłem 7 ładnych pstrągów, a na odcinku kilkuset metrów złowiłem w sumie naście ryb.
Wtedy też przypomniałem sobie słowa Tomka Podkula (projektanta tych przynęt), który mw. powiedział: pamiętaj to nie jest cudowna przynęta, ona nie łowi ryb, to wędkarz musi umieć się nią posługiwać.
Wielkość tej przynęty powoduje, że zdecydowanie lepiej widać ją w wodzie – zwłaszcza białą lub perłową. Pewnie większość słyszała, że czasem brania są bardzo delikatne i nie czuć nic na kiju, a jedynie plecionka zatrzymuje się na chwilę. Tutaj mogę śmiało dopowiedzieć albo sama przynęta przestaje płynąć. Łowiąc właśnie Fatty d’wormem miałem takie brania, nagle przynęta prowadzona mw. w pół wody zatrzymuje się. Początkowo nie reagowałem na to, aż do czasu kiedy zobaczyłem jak pstrąg po prostu przez chwilę trzyma ją w pysku by po chwili ją wypluć. Plecionka ciągnięta prądem wody nie zdążyła jeszcze się zatrzymać, a pstrąg już puścił sztucznego robala, a ja w konsternacji niczym małe dziecko, które upuściło lizaka i zastanawia się podnieść, czy zostawić. To był, można powiedzieć, przełom w łowieniu pstrągów, owszem wcześniej zacinałem już potencjalne przytrzymania plecionki, z różnym skutkiem, widziałem też znikające przynęty ale nigdy jak do tej pory nie byłem pewien czy ona znajduje się w pysku ryby, czy po prostu straciłem ją z oczu.
Teraz, ta przynęta nauczyła mnie trochę innego podejścia do łowienia. Jak wspomniałem już wcześniej łowiłem różnymi imitacjami robali ale jakoś te moje efekty nie były zadowalające, jak, np. moich kompanów pstrągowych wypraw. Może głównie za sprawą sprzętu – łowię seryjną wędką, przeciętną plecionką, teraz sytuacja się zmieniła, mam zbliżone efekty jak wspomniani „zawodowcy”. Nawet jeden kolegów, który od kilku lat staruje w zawodach spinningowych GP Polski tak skomentował te przynęty: To błąd, że Libra Lures wypuściła takie przynęty na rynek, teraz każdy będzie mógł skutecznie łowić pstrągi, bo te przynęty wybaczają wiele błędów i pozwalają łowić gorszym sprzętem. Moim zdaniem wiele jest w tym prawdy, przynęta faktycznie nie tyle wybacza błędy, co bardzo ułatwia ich unikania.
Choć moim ulubionym na sanowe pstrągi jest model Fatty d’worm, to łowiłem również innymi modelami i to z równie dobrymi efektami. Na zbiorniku myczkowieckim, pewnego razu, lepiej sprawdził mi się model Dying worm w kolorze różowym, tego dnia ryby brały bardzo chimerycznie, były przyklejone do dna i nie bardzo chciały się podnosić do Fatty d’worma, którego nie miałem akurat jak dociążyć by pracował bliżej dna, zwłaszcza że woda szła dość mocno. Zmiana na cienkiego robaka (DYING WORMa), który z jednej strony stawiał mniejszy opór, a z drugiej nie wymagał aż tak dużego dociążenia jak fatty, pozwoliło na dobranie się do ryb.
Ale San i Myczkowce to dość specyficzne wody, równie często jak nie częściej łowię na małych pstrągowo-kleniowych rzekach. Tutaj również zazwyczaj jako pierwszego na haczyk zakładam Fatty d’worma, ale o ile pstrągi nawet na niego biorą dość dobrze, to już dla kleni jest chyba nieco za duży, zwłaszcza, że głównie łowię tam ryby raczej mniejsze. Mam blisko do małej rzeki, gdzie zawsze łowiłem sporo kleników, takich do kilkunastu centymetrów. Ilość ryb rekompensowała mi ich wielkość ale widywałem nie raz ryby większe nawet półmetrowe, które niestety ignorowały moje dotychczasowe przynęty. Miałem też na tej rzece wytypowane bankowe miejsca, gdzie powinny być ryby, a ja nie mogłem się do nich dobrać. Próbowałem Fatt-em, próbowałem Dying-iem i nic. Dopiero jak sięgnąłem po Largo slim woda ożyła – miejsca, które typowałem jako dobre takimi właśnie były. Mam wrażenie, że klenie jednak wolą mniejsze przynęty od pstrągów, może tak mi się trafiało, a może faktycznie tak jest. Tak czy inaczej warto zawsze mieć przy sobie różnej wielkości przynęty.
Praktycznie miałem okazję łowić prawie wszystkimi modelami, nie wszystkimi kolorami bo preferuję biały. Sporo nadziei pokładałem w brązie, zwłaszcza przy łowieniu kleni jednak te okazało się, że również świetnie biorą na biały, a brązowymi nie gardzą pstrągi. Generalnie nie można napisać, że ten czy inny model będzie lepszy na pstrąga lub klenia. Mam wrażenie, że najważniejsze w tym wszystkim jest dopasowanie się do wody. Fatty d’worm sprawdza się na Sanie, bo tam często trzeba rzucać daleko, a ryby podnoszą się z dołków nawet na niewielkiej wodzie. Przynęta ta, nawet mocno obciążona, doskonale powolutku opada, i wystarczy lekko ją podciągnąć by znów znalazła się przy powierzchni, w te sposób można obłowić nią sporą powierzchnie bez zaczepów. Inaczej ma się sprawa, kiedy przynętę należy podać w krótki dołem za szybkim przelewem, fatt może w takim miejscu nie zejść na odpowiednią głębokość by zaprezentować się rybie ale już np. Largo slim tak. Kiedy indziej musimy daleko rzucać, ale ryby będą preferować mniejsze przynęty, to znów sprawdzić się może Kukolka. Myślę, że Libra Lures zrobiła doskonałe przynęty na wszelkie opcje i umożliwia dopasowanie się do każdej wody.
Nie wszystkie przynęt przypadły mi do gustu. Najmniej odpowiadała mi imitacja nimfy (PRO NYMPH). Sama przynęta jest dość fajna, świetnie pracuje w wodzie i ryby też dobrze na nią reagują ale wymaga też delikatniejszego podejścia, mi lepiej sprawdzała się kiedy łowiłem cieńszą plecionką i na mniejsze główki.
Jakość wykonania i materiał
Z tego co udało mi się ustalić na potrzebę przynęt Libra Lures został opracowane specjalne materiał, który miał zapewnić odpowiednią wyporność, wytrzymałość, miękkość. Myślę, każdy kto choć raz weźmie tą przynętę w rękę od razu stwierdzi, że udało się. Faktycznie przynęty są niesamowicie miękkie, o sporej wyporności, choć za tą odpowiada też sam ich kształt. Mają przy tym sporą masę by dobrze się nimi rzucało. W miarę dobrze trzymają się też haka i są bardzo wytrzymałe. Dzięki temu są to przynęty, która wystarczą na wiele wypraw. Niestety co z jednej strony jest zaletą w niektórych przypadkach może okazać się wadą. Zwłaszcza dla wędkarzy, którzy jak ja czasem łapią trawy za plecami. Dying worm kilkukrotnie owijał mi się w koło trawek, które wyrywałem przy zarzucaniu, gumy innych producentów, w takim przypadku, już dano by się urwały, Libra Lures wytrzymuje takie przeciążenia raz nieomal złamałem wędkę kiedy guma podczas zarzucania owinęła się o gałązkę.
Na podziw zasługuje dbałość o detale, nie wiem czy ryby aż tak bardzo zwracają na to uwagę, być może tak i to może jest tajemnicą skuteczności tych przynęt. Patrząc gołym okiem nie widać tych wszystkich elementów, ale jak ktoś przyjrzy się dokładnie zobaczy, że w zasadzie to co widać na grafikach komputerowych, które prezentuje firma w katalogu znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Należy też wspomnieć o zapachu – osoby wrażliwe lepiej niech nie kupują tych przynęt czuć je z daleka i to dość intensywnie. Produkowane są w kilku wariantach zapachowych, a jeden gorszy od drugiego.
Na jedną rzecz należy zwrócić uwagę, przynęty te wysychają i tracą swoje właściwości. Dlatego najlepiej przechowywać je w oryginalnych opakowaniach. Zazwyczaj kilka topowych przynęt trzymam w osobnym pudełku miałem tam kilka już starych sprawdzonych gum jak i dołożyłem kilka z Libry. Po pierwszym wyjeździe na ryby było ok, ale po około tygodniowym przebywaniu w tym pudełku. kilka gum Libry rozpuściło się, a kilka gum innych producentów stwardniało, i zaczęły się kruszyć. Dlatego przestrzegam przed mieszaniem tych gum z innymi. Najlepiej przechować je w oryginalnych opakowaniach, zresztą producent zawarł taką informację na opakowaniu, jak również informuje o tym, że nie wolno przechowywać ich z innymi przynętami. A tu niestety można troszkę się czepić wielkości słoiczków, zwłaszcza przy mniejszych gumach, które można zmieścić w sporo mniejszym opakowaniu. Ale czy to na rybach jest najważniejsze. Ważne aby te brały i żeby mieć odpowiednie do ich łowienia przynęty.
Choć moim głównym celem, łowiąc na te przynęty, były pstrągi to zdarzały się również ładne przyłowy. A to tylko dodatkowo udowadnia, że są one skuteczne.
Mogę śmiało polecić gumy Libra Lures, myślę że każdy kto chce łowić skutecznie będzie z nich zadowolony. Nie trzeba od razu, do tego łowienia, zamawiać superczułych wędek w pracowni, ważne aby stosować w miarę jak najcieńsze linki. Myślę, że każdy kto chce zacząć przygodę z łowieniem na imitacje robactwa powinien zakupić produkty Libra Lures. Czołowi wędkarze startujący w zawodach już na nie łowią. Z resztą twórcami tych przynęt są Tomasz Podkul – mistrz świata w łowieniu pstrągów, członek spinningowej kadry Polski, który zaprojektował te przynęty oraz Mateusz Okoń – członek spinningowej kadry Polski, uczestnik spinningowych mistrzostw świata. Przynęty te powstały z myślą o łowieniu pstrągów i innych ryb żerujących na owadach i larwach.
Mam nadzieję, że wpis ten pozwoli odpowiedzieć na pytanie jakie są najlepsze przynęty na pstrąga i klenia. Ja mogę tylko od siebie dodać, że jak do tej pory nosiłem kilka pudełek, z woblerami, gumami i obrotówkami, a teraz mam przy sobie kilka słoiczków z gumami, jedno pudełeczko z główkami wolframowymi oraz małe pudełeczko z kilkoma woblerkami i obrotówkami, z którymi ciężko mi się rozstać, a i tak na wodzie prawie nigdy ich nie zakładam.
Jeszcze słowo o zbrojeniu tych przynęt, już pisałem, że używam główki wolframowe. Niektórym może się wydawać, że mam za krótkie haki. Nic bardziej mylnego – są one wystarczające by skutecznie łowić ryby. Ja używam haków nr 8 ale 6 czy nawet 4 też będą dobre.